Monday 14 February 2011

Hong Kong, 14 listopada

Niedziela. 
Dzień dwóch świątyń i dwóch parków. Pamiętam, że znowu (a właściwie nadal) bolały mnie nogi. W drodze do.
Bo co my wiemy o straganach...
Nie mam pojęcia co się tam działo. Pani mówiła dużo i szybko przez mikrofon. Jakaś licytacja może? W sklepie z ciastkami? (??? wcale nie jestem pewna co tam sprzedawali...)
W poszukiwaniu świątyni trafiliśmy w bardzo miłe okolice, oddalone od centrum. Było wcześnie rano, ruchu na ulicach prawie wcale, słońce grzało... Kupiliśmy sobie wtedy po słodkiej bułce z wiórkami z wołowiny, piwo i poszliśmy zjeść takie śniadanie w małym parczku.

Przed budką z napojami stała koparka.(na rufowej części też była taka maska)
 
Eee... kwiaciarnia?
W pierwszej notce pisałam o ich zamiłowaniu do kolorowego kiczu. I jak widać poniżej... Naprawdę, nie narzekajmy, że u nas po 1 listopada znicze w sklepach są zastępowane bombkami. U nas przynajmniej ze świątecznymi dekoracjami czekają do grudnia. Tam też czekają - ze zdjęciem folii. ;)

So don't, ok?

To było naprawdę zadupie. Ciche i spokojne.

Wszyscy ludzie zebrali się tutaj.

Pomnik płyty głównej?

Panowie rozkładają stragan ze świątecznymi lampkami.
Tuż przed świątynią znajduje się wyjście z metra. I jakoś nikt nie był oburzony obrazą świętości czy czymś w tym guście. Przecież to takie wygodne.

Dewocjonalia?

Duuużo dewocjonaliów?

Świątynia. Strasznie stara jak na ich standardy. Miała ponad 70 lat!

A za świątynią mały, skromny parczek...

Część jeszcze under construction.

I jak zwykle, rzut kamieniem z krzaków - 50 piętrowe mrówkowce.

Wodospady, jaskinie... Meg i Kaen.

Świątynia od tyłu.

Franki na gigancie.
Przyświątynny pasaż z wróżkami. Każdy z tych boksów to możliwość powróżenia sobie z dłoni i cholera wie jeszcze z czego.

I czas na Nan Lian Garden. Polecam poczytać. W temacie parków mamy naprawdę duuużo do nauczenia się od Chińczyków.

Ten staff robi drzewa.

Mamy wodospad? Super. Zróbmy za nim restaurację!
Sala z kamieniami. Nie mam pojęcia o chodziło. Ślicznie wypolerowane głazy na wygrabionym piasku. Wszystko w specjalnie dedykowanej części budynku. Na początku byłam pewna, że  jacyś zapobiegliwi mnisi umieścili 3000 lat temu te kamienie w potoku i pilnowali, aby woda ładnie polerowała powierzchnię. Wizja była absurdalna, ale po tygodniu w tym kraju, wcale nie wydawała mi się aż tak nieprawdopodobna.

Niestety prawda okazała się naprawdę absurdalna. Po prostu mają tam staff od robienia kamieni. Kilkuosobowa ekipa mozolnie je poleruje i nabłyszcza.
Świątynia. Naprawdę robiła wrażenie. Zwłaszcza gdy doczytaliśmy, że jeszcze jakieś 30 lat temu mieli tam identyczną, ale zbudowaną niezgodnie z zasadami starożytnej architektury. Niezgodność polegała na pójściu na łatwiznę i użyciu gwoździ przy budowie. Zburzyli więc tamtą, złą, i postawili nową. Bez ani jednego gwoździa.
A to już labirynt w Kowloon Park niedaleko naszego hostelu. Wieczorami przychodziliśmy tam z sushi i piwem, siadaliśmy sobie na jego środku, jedliśmy kolację i korzystaliśmy z darmowego wifi. 
Jak każdy normalny park, Kolwoon Park, ma basen, place zabaw, staw z ptakami (flamingi!) i masę innych atrakcji. Pisałam już, że w temacie parków, mamy wyjątkowo dużo do nadrobienia?

Gdzieś w okolicy...

No comments: