Sunday 10 April 2011

Sri Lanka

Gdzieś w drodze, pomiędzy jedną miejscowością o dziwnej nazwie, a drugą o nazwie jeszcze dziwniejszej, zatrzymaliśmy się na obiad. Pan nosił kawałki palm...
A państwo świętowali swoje zaręczyny czy coś jakby przedwesele, nie wiem na pewno. To i tak bez znaczenia jeśli w tradycyjnym stroju wygląda się tak, jak ta dziewczyna. Powinna się tak ubierać na co dzień, a ludzie powinni jej płacić za przywilej patrzenia na nią. I wiem co mówię, obejrzałam ją z bliska. I te misterne hafty na sukni także.
 
Drzewo Bodhi, a pod nim...
Przemiłe dziewczynki. Zaczepiły, porozmawiały o Sri Lance i Polsce, usiłowały wymówić moje imię i serdecznie życzyły mi udanego wyjazdu.
 Pod stupą Ruwanwelisaya. Zachód słońca był taki, że aż...
A w hotelu żaaabaaaa...
I znów w drodze.
Gdy u nas cieszono się z chrztu kraju, a szczytem rolniczej innowacyjności był koń zaprzęgowy (bo o trójpolówce zaczynali myśleć dopiero pierwsi wyuzdani wywrotowcy), gdzieś tam, daleko na południu, ktoś uznał, że jezioro jest potrzebne. Bo woda do nawadniania, i ryby, i w ogóle. Więc zrobili je sobie. Jezioro, i to nie jedno. SZTUCZNE. Pierwsze powstały bodajże w okolicach VII w n. e., ponieważ do sprawy zabrali się poważnie, jeziora istnieją do dziś i nie są bynajmniej syfiastym bagienkiem, a kawałkiem naprawdę sporego akwenu.
Polonnaruwa. I mogę odhaczyć kolejny ptaszek na liście UNESCO. W ogóle po tym wyjeździe jestem o kilka pozycji do przodu.
Najbardziej podobało mi się podejście, że nie ważne, że ruina czy nie, 1000 lat temu była tam świątynia, w związku z czym szanujmy miejsce i ściągnijmy buty.
 A na koniec małpki. Cholerne, złośliwe, padalcowate gady.
 
 I spacer gdzieś, gdzie zatrzymaliśmy się na kolejny obiad.
 Znowu uśmiech. :)
Burza.
 Widok ze słonia. :)

 Rowerzysta nas wyprzedził.
 Praczki.
 Za 30 sekund zaczęło kropić. Po kolejnych 30s była ściana wody. Po 5min znów świeciło słońce.
 Garaż. ;)
 
 I jakieś miasteczko mijane pod koniec dnia.
 
 
 

No comments: